25 sierpnia 2006, 21:25
Ta notka będzie tak paskudnie pamiętnikowa, że aż mnie mdli, ale trzeba, czyż nie?
Wiem, że przegwizdałam prawie całe wakacje leżąc na piórach i zaniedbując co tylko popadło, z blogiem włącznie, ale jestem taka fajna, że trzeba mi wybaczyć, czyż nie?
Po kolei.
To, co miało być 6 stycznia, było, ale nie takie, jak się spodziewałam i skończyło się prędzej, niż zaczęło. Potem poniosłam jeszcze kilka porażek polonistycznych, ale za to wiosną pojechałam z moim ukochanym łysym, teraz już byłym polonistą odebrać wyróżnienie za klecone na kolanie pisanie z rąk pani Chotomskiej.
A w finale i tak znalazłam się na wozie, bo czerwiec zakończył widok mojego nazwiska na liście przyjętych dokładnie tam, gdzie chciałam i było mi wesoło. Osiągnęłam choć jedną ważną rzecz, o której tak marzyłam.
W międzyczasie ukradli mi telefon na wielce przyjemnym festiwalu Młodzi i Film, acz nie zraziło mnie to ani trochę do koczowania w kinie. I oglądałam filmowe wariacje od beznadziejnych po oszołamiające.
Potem były kawy, herbaty, spacery, lody, morderstwa i inne takie z ludźmi, których bardzo mi było potrzeba
I co tam jeszcze? A Myslovitz po drodze się trafił i Kabareton, ale wszystko raczej ciągle w okręgu Koszałkowa. Potem jeszcze Gdańsk, gdzie zakochiwałam się kolejno w saksofoniście, gitarzyście i w panu ze straganu, co się mi właśnie tak fajnie zrymował.
A teraz czekam sobie na nowe.
Pisać będę trochę. Ale nie bijcie, jeśli znowu zapomnę.
Czyż nie?