17 lutego 2005, 13:10
Stoję przez kilkadziesiąt sekund przed drzwiami próbując podjąć ryzyko (m.in. utraty uszu). No cóż, trzeba. Uwaga! Wychodzę!
~~~
Ostrożnie stawiam pierwszy krok z Nadzieją, że utrzymam się na powierzchni ziemi, przeciwstawiając swoją siłę woli sile grawitacji.
Krok drugi.
Trzeci.
Uwaga, idę!
Nagle czuję, że coś ostrego uderza w moją twarz. Nie, to nie atak koszalińskiej mafii. To mróz.
Au, oślepił mnie!
Trudno, idę dalej!
Uwaga…
Teraz z jeszcze większym trudem szukam przyczepności na śliskim podłożu. Co nauczycielka mówiła o tarciu? Że, od czego zależy? Od gładkości powieee…
…rzchni…
Nie, ja jeszcze stoję! Choć, może „stanie” jest zbyt wysokim mianem dla moich akrobacji, lecz niewątpliwie utrzymuję się nad ziemią, wbrew niekorzystnym warunkom pogodowym.
Idę.
Idę dalej…
~~~
Gdy tak podążam chwiejnym chodem do swojego celu, powinnam choć na chwilę przystanąć i zlokalizować swoje położenie. Osobiście sądzę, że podczas tak obfitych opadów śniegu miasto powinno zaopatrzyć bezbronnych pieszych w „pejdżery” (Panie Prezydencie!). Dookoła lodowa pustynia, a ja wyglądam oznak życia. Autobus! Widzę autobus! Jestem ocalona!
Niestety. Numer autobusu nie odpowiadał moim wygórowanym oczekiwaniom.
Trudno. Zaczekałam na następny.
***
Dziwne. Nigdy nie ćwiczyłam baletu, a te piruety wychodzą mi wyśmienicie. Za wyjątkiem ostatniego obrotu, któremu kształtem bliżej do pijackiego balansu.
***
-Czy mówiłam już, że… (tu chwila ciszy spowodowana zachwianiem równowagi)…że kocham zimę?
-Nie.
-I słusznie…
~~~
Może lepiej ulepię bałwana. Znajomych po fachu nigdy za wielu.
***
Długo myślałam nad podsumowaniem. W rezultacie brzmi ono:
A świstak siedzi i zawija je w te sreberka.
Jak się ima ów cytat do całego tekstu, możesz się, kochany Czytelniku, nie domyśleć, ale przyznać musisz, że puenta jest nadzwyczaj błyskotliwa.